Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

W izbie z nim był tylko zwykle asystujący mu i błaznujący Sołotwina.
— Słuchaj no, stary — odezwał się do niego, zdaje mi się, że jéjmości dzieci przywieźli. Pochowali je przedemną. Cóż to jest? Myślą żem zbójca, że je zjem! Żeby mi tu zaraz chłopców przyprowadzili.
Gdy Sołotwina wbiegł z tym rozkazem naprzeciwek do Kwasotów, Jagnieszka zczerwieniała, pobladła, przycisnęła do piersi dzieci i stała niema.
— Niema co, odezwała się rezolutna Borkowa, juści mu dzieci trzeba pokazać...
— To je nastraszy, albo... nie mogła dokończyć Chorążyna, przyszła jéj na myśl blizna, którą miała na czole.
— Nie chcesz ty — to ja pójdę z niemi, odparła Borkowa, a że im nie dam nic zrobić złego, możesz być pewną.
To mówiąc śmiała kobiéta na ręce chwyciła jednego, za rękę drugiego i natychmiast zabrała się spełnić, co postanowiła.
Jagnieszka patrzyła na nią strwożona. Sołotwina przodem idąc drzwi otwierał.
Wilczek stał wpośrodku izby, widocznie spodziewając się żony z dziećmi, obaczywszy Borkowę pokręcił wąsa i sapnął.
Dzieci, które go już nie pamiętały i nie znały prawie, na widok tego strasznego, zarosłego z ręką