Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

poobwiązywaną mężczyzny, przestraszone tulić się zaczęły do ciotki.
Napróżno usiłowała zmusić je aby rękę ojca pocałowały. Młodszy, którego niosła Borkowa, gdy go przytknęła do ręki Chorążego rozpłakał się, a starszy rozbeczał za nim. Utulić ich było trudno.
Chorąży krzywił usta, hamując się tylko dla Borkowéj.
— Otóż to widzi jéjmość, jak mnie z łaski mojéj dobrodziejki dzieci kochają. Do téj pory jam ich prawie nie widział.
— A czy to Jagnieszka temu winna? spytała Borkowa.
— To mi się podoba! Któż? ja? Przecie dziećmi nie dysponuję.
To mówiąc chłopcom się przypatrywał, które do niego były dziwnie podobne.
— Dzieci nawet tu w tym dworku napół przez państwa Kwasotów zajętym, pomieścićby nie popodobna — dodała Borkowa.
Po pierwszéj chwili przestrachu, dzieciaki się uspokoiły, ciekawie tylko wpatrując się w groźną twarz ojca.
Niewiadomo jaka fantazya przyszła Wilczkowi być na nie łaskawym. Leżało jabłek kilka na stole, dał po jedném chłopcom. Młodszy przyjął wprawdzie owoc, ale go obu rączętami ścisnąwszy,