kroku do zgody zrobić czy nie mogło, czy nie śmiało.
Gdy pani Jagnieszka siedziała u Kwasotów a był Sołotwina, z którym najchętniej gwarzył Wilczek, odzywał się do niego często.
— Widziałeś ty kiedy taką kobietę? Ta, to jakby ten bałwan co go dzieci zimą ze śniegu robią, lód i mróz w niéj więcéj nic. Żeby się rozśmiała, żeby się poruszyła, żeby dała dobre słowo? Nigdy!
— Proszę Chorążego, odpowiadał Sołotwina, jakże można wymagać aby po wojnie — pobity pierwszy rękę wyciągał?
— A któż ją pobił! wołał Wilczek. One mnie pobiły, nie ja ich. Kto tu zwyciężony? Nie one — patrzaj, że przeprowadziły z Wojską co chciały, a ja w kpy poszedłem! Juści jéj do nóg nie padnę, miłosierdzia prosząc. Mam taką naturę, że mi o pokorę najtrudniéj! Co nie mogę, to nie mogę.
I tak się po staremu ciągnęło.
Wojska miała ciągłe listy i raporta od Pętlakowskiego, który jéj nie ukrywał stanu opłakanego interesów, zawsze dając uczuć, że ona w czémś zawiniła, nie dając mu swobody należnéj.
Staréj się to znudziło wreszcie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.