wana i wozik mały z kuchtą i rądlami, bo bez tego naówczas dłuższéj podróży odbyć nie było można.
Powoli się wlekli; często niecierpliwy Wilczek długie dnie wyznaczał na noclegi — i nocy zachwycił. Jechał chmurny i jakby sromając się kalectwa swego, dopiero gdy ku Wołyniowi zbliżać się poczęli, polesia okrążające go przerznąwszy, gdy się kraj ten i wesoły i żyzny a we wszelakie dary Boże obfity ukazał oczom jego, a przypomniał młodość tu spędzoną, poweselał Wilczek, raźniej mu się stało na sercu.
Już ku Żytomierzowi się zbliżając, na popasach i noclegach natrafił znajomych i dawnych towarzyszów wesołego żywota; tu dopiero ściskania się, wrzawa i kielichy musiały występować. Wracała buta dawna i humor ów kawalerski. Każdemu opowiadał ukazując rękę swoję, że to jeszcze rachunek nieskończony. Bóg miłosierny — mówił — zdybiemy się gdzieś jeszcze, moja lewa niczego już młyńca robi, jeszcze mu uszy poobcinam!
Na ostatni nocleg przypadła między pagórkami stojąca karczma ogromna, na wielkim trakcie do któréj przybywszy z wieczoru Wilczek, roztasowawszy się w niéj, wrota kazał pozamykać szczelnie i gospodarzowi oświadczył, że nikogo więcéj nie wpuści.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.