Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

skotem padła na ziemię, i w téjże chwili Wilczek dotrzymując danego słowa, zmierzył do stojącego na koniu u wrót mężczyzny — palnął.
W zmroku rozjaśnianym na chwilę błyskawicami postrzegł, gdy dym się rozszedł, że ów napastnik za piersi się chwycił, zachwiał, ludzie do niego skoczyli i z konia walącego się wzięli na ręce. Krzyk i lament dały się słyszeć za wrotami.
— Dobrze mu tak, niechaj nie czyni gwałtu na publicznej drodze! zawołał Wilczek — ma czego chciał. Odstąpił jednak od wrót i nie bronił wnieść pod dach ranionego, jak mu się zdawało, człowieka, gdy posłyszał ludzi jego krzyczących:
— Jezu, Marya! w samo serce!
Mimowoli swéj zbliżył się i poznał zbladłą, już trupiejącą twarz — Otwinowskiego.
On to był, jadący na wesele! on, którego nieszczęśliwy traf jakby naumyślnie wpędził na mściwą kulę Wilczkową.
Chorąży poznawszy go, oczom jeszcze nie wierzył; stał osłupiały, jakby w ziemię wrósł. Dopiero po chwili zdobył się na pytanie:
— Kto wasz pan?
— Otwinowski.
Zszedł Wilczek jak obłąkany od wrót do gospody, gdzie żona wystraszona i burzą i strzałem, tuląc dzieci, modliła się drżąca. Postrzegł-