szy męża straszliwie zmienionego domyśliła się nieszczęścia...
Chorąży był prawie nieprzytomny. Stanął przed nią, popatrzył długo.
— Zabiłem! odezwał się — zabiłem! Przeznaczenie było! Bóg chciał! Nie wiedziałem kto...
Jagnieszka nie miała siły zapytać kogo zabił i krzyknąwszy oczy zakryła.
— Zabiłem Otwinowskiego! dodał Wilczek...
Stłumiony krzyk wyrwał się z jéj piersi — i płakać poczęła.
Chorąży przechadzał się po izbie niespokojny. Burza zaczynała ustawać — myślał długo, posępny, mrucząc sam do siebie.
W pół godziny potem kolasa, bryka, wóz, wszystko w posępném milczeniu wyciągało z gospody na całą noc w dalszą drogę.
Chorąży z trupem niechciał pod jednym dachem nocować.
Nie śmiał go nikt zatrzymywać a nie było téż komu; strwożony karczmarz pchnąwszy konnego do miasta, zaryglował się w izbie, truchlejąc o własne życie. Ludzie zabitego płakali nad nieboszczykiem.
Siadłszy do bryczki swej Wilczek półsenny, rozgorączkowany, jechał z takiemi myślami wijącemi mu się po głowie, jakgdyby rozum od nich miał postradać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.