Śmierć goni, czas ucieka.
Bóg widzi, wieczność czeka.
Chorąży spostrzegłszy drzwi w kościele otwarte, wyskoczył z bryczki, nawet się koniom nie kazawszy zatrzymać i wbiegł do środka.
Ksiądz właśnie ze mszą wychodził; Wilczek padł przed ołtarzem krzyżem na ziemię, począł się modlić i płakać.
Sam nie wiedział jak długo tak przeleżał wśród gromadzących się ciekawie ludzi, rozmarzony wpół-obłąkany, narzekając i na siebie i na los swój nieszczęśliwy.
Jeden wyrostek tylko towarzyszył mu do kościoła, uląkłszy się o pana; konie, powóz Chorążyny pociągnęły wprost do dworku przy Wilskiéj ulicy, gdyż Jagnieszka, mimo całéj siły ducha, znękana upadała od znużenia i trwogi.
Gdy się ranna msza skończyła, a Chorąży przy pomocy chłopca powstał z ziemi, jakaś odwaga i determinacja gwałtowna wstąpiły weń. Gotów był czoło stawić wszystkiemu co go spotkać mogło.
— Dziéj się wola Boża nademną! zawołał.
Nie zwróciwszy się już ku dworkowi za żoną, nie chcąc spoczynku, wprost poszedł Chorąży do urzędu zameldować się sam jako zabójca podróżnego, który mu się nocą do karczmy przez niego zajętéj dobijał.