Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Prawda, że już za onych czasów w górze, w stolicy, u magnatów, za sprawą cudzoziemską, inaczéj było. Tam się brano i rzucano, jak ono bywa w tańcu, gdzie chłopiec, dziéwkę wziąwszy, parę razy nią obróci i drugiemu ją podaje. Po szlacheckich dworach jeszcze się to nie widziało i ludzie żyli w stadłach uczciwych, w przyjaźni dozgonnéj, nie myśląc o bałamuctwach grzesznych.
Chorąży téż wiedział, że syna gdyby i z prostą chłopką ożenić chciał, to go posłuchać musi. A i to miał w myśli, że jak mu da samemu żony szukać, dla gładkiéj twarzy gotów wziąść pierwszą z brzega; zbytniéj zaś piękności obawiał się dla synowéj, jak największéj plagi.
Żywemu obrazkowi zachciewa się, aby choć ludzie zawsze się modlili, trzeba mu i oprawy złotéj i strojów modnych, a potém i tentrum na któreby siła oczów patrzyło.
Ujrzawszy pannę Agnieszkę świeżą, zdrową, silną a poznawszy matkę jaką była, chorąży, jako był człek pobożny, zaraz zapościł na intencyą, aby dziewczynę synowi za żonę dał.
Przez cały czas pobytu w Łomżyńskiém, przypatrując się Wojskiéj i pannie Agnieszce, prawie z Żerdzieliszek nie wyłaził.
Aż jednego razu, gdy tam siedział, śmiejąc się, odezwała w domu do niego: