Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

Mógł się więc spodziewać Chorąży wrzawy przeciw sobie wielkiéj, a mało głosów za sobą. Nie chciał jednak uchodzić sprawiedliwości, ani się kryć od kary.
Gdy pod wieczór, napróżno oczekując na męża, Chorążyna łamała ręce, sama nie wiedząc co ma czynić, nadszedł z lisią miną, zasmucony niby głęboko, Pętlakowski, zwiastując jéj tonem kondolencyjnym, iż pan Chorąży sam się oddał w ręce sprawiedliwości i do więzienia inkwizycyjnego został wzięty. Nie taił przed nią poczciwy człek, wyrażając trwogę wielką, że sprawa była bardzo niedobra, ludzie źle usposobieni, a skutki jéj mogły wypaść fatalnie.
— Zgrzeszyłbym, gdybym to taił przed panią Chorążyną dobrodziejką, mówił wzdychając i składając ręce. Jedna szczególniéj okoliczność może wpływ wielki wywrzeć na sędziów — któż uwierzy aby to być miało dziełem przypadku? Zabity był antagonistą jegomości, mieli z sobą do czynienia, powiedzą ludzie iż zasadzka była i morderstwo rozmyślne.
Chorążyna słuchała w rodzaju niemego osłupienia.
Pętlakowski, który zawsze w niéj wstręt jakiś obudzał, teraz wydał się jéj ze swą boleściwie skrzywioną twarzą fałszywym, niemal strasznym. Zmilczała przed nim niechcąc się ani roz-