Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona zawsze upierała się przytém, że Chorąży wart jéj nie był, i że najlepiéj go było — porzucić. Ale — o tém i mowy być nie mogło.
Wprędce po żonie nadciągnął i Baranowski, który się z chętną oświadczał pomocą, nie kryjąc z tém, iż orzech był twardy do zgryzienia. Trzeba było starać się pozyskać ludzi, zwyciężyć uprzedzenia przeciw Chorążemu powzięte niemal słusznie, gdyż porywczość jego niepomiarkowaną i gwałtowność znali wszyscy. Na pierwszy odgłos o wypadku nieprzyjaciele Wilczka szerzyć zaczęli to przekonanie, że zabójstwo wcale przypadkowém nie było, że Wilczek czyhał na tego wroga, który go obciął i z jego pupillą miał się żenić właśnie. Ukartowaną więc było rzeczą zasiąść nań na gościńcu, wszcząć zwadę i bezbronnego zastrzelić. Zdawało się to daleko prawdopodobniejszém niż nocny strzał do nieznanego człeka.
Ktokolwiek chciał niewinności dowodzić i trafu — odpowiadano mu:
— Dajcież pokój! Mówcie komu chcecie — dziecko temu nie uwierzy. Dawno to było uplanowane, mieli z sobą na pieńku! Otwinowski chciał się żenić z jéjmością, któréj mu nie dano, obciął szkaradnie Chorążego, i wdówkę mu odmówił — to dosyć. Kto zna Wilczka, ten już wie co się tam z nim działo...