Wszyscy nieprzyjaciele Chorążego, których sobie słowy czy czynem naraził, wrzawę podnosili okrutną, krzyczeli, że powinien gardło dać, jako morderca, który zdradliwie bezbronnego w zasadzkę wprowadził.
Korzystając z bezbronności Chorążego, w nadziei że już żyw nie wyjdzie z więzienia, Zawistowski z towarzyszami wnet się wzięli do tradowania Żebrów, jakoś tak rozbroiwszy Pętlakowskiego, że nibyto się broniąc, biegając, protestując, nic na to poradzić nie mógł.
Pocichu téż posłano do ubogiéj familii Otwinowskiego, aby przybyła instygować przeciw mordercy i domagać się wymiaru sprawiedliwości.
Adwokat o wszystkiém donosił wiernie Chorążynie głosem jękliwym, ze łzami prawie, świadcząc się sumieniem, zaklinając, że na to nie było rady, że on sam tak się już naraził prześladowcom Wilczka, którzy się nań odgrażali, że przez ulicę mu przejść straszno było.
Chorążyna milczała — wiedziała odrazu iż na niego rachować nie mogła.
Zajechano więc jednego dnia majątek nadteterowski, a że wioska w Owruckiem już była zatradowana, a łomżyńska szła dzierżawą i stała pod procesem nieskończonym z Kwasotą, Chorążynéj pozostał jeden tylko nędzny dworek
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.