wet niekiedy przed panią Wilczkową, i pewien że się oczyścił, siedział w kątku.
Przed ludźmi jak Baranowski, składał winę wszelką na brak owego nervus rerum faciendarum, bez którego, jak mówił, i anioł z trybunału nie wyszedłby cało.
Oczekiwano więc pani Wojskiéj jak wybawicielki, a listu od niéj i jéj nie było tak długo, iż nieszczęśliwa Chorążyna drobne klejnociki, jakie z sobą miała, dla utrzymania siebie, męża i dzieci sprzedawać już musiała.
Czyniła to potajemnie, nie żaląc się, nie skarżąc, nie prosząc nikogo, a że Wilczek w więzieniu o niedostatku wiedzieć nie mógł i kwitki jego ciągle przynoszono — wszystko szło niemal dla niego. Odmówić mu było — narzekałby na opuszczenie. W téj nawale klęsk mnogich pani Jagnieszka zdawała się urastać do bohaterstwa cichego, kryjąc się z tém co cierpiała, okazując oblicze niemal obojętne, skąpiąc słów, krzątając się około dzieci i codzień na każdy turkot zwracając się z nadzieją do matki.
Wojska nie przybywała; posłaniec nie wracał, list nie przychodził, nie wątpiła więc że ją matka nie opuści.
Lecz dnie, godziny stawały się nieprzebytemi wiekami ciągle zawiedzionych nadziei.