Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— A wiesz asindziéj, panie chorąży, co ludzie prawią? asindziéj wdowiec jesteś, jam téż wdowa, już nas pono swatają!
— Moja mościa dobrodziejko — odparł chorąży, na głowę ukazując i łysą i siwą — gdybym młodszym był, nie ręczę czyby mi ta impreza nie smakowała, ano dziś mnie zapóźno, i pani Wojska téż o tém nie myślisz. Drugie małżeństwa rzadko się wiodą. Jednakże ludzie, choć złośliwi, może odgadli coś, acz nie wiedząc, w jakim kościele dzwonią.
Nie będę acani dobrodziejce taił, że widoki pewne w jéj domu mam, ale nie dla siebie.
Pokiwała głową Wojska.
— Cóż to za zagadka? — spytała.
— Syna mam dobrze pod wąsem, a acani dobrodziejka córkę dorodną, któréj czas pójść na własne gospodarstwo.
Spojrzał tedy na nią, stała w boki się trzymając, nie okazując po sobie nic.
— Agnieszka jeszcze młoda — odparła — mogę chorążemu mówić otwarcie, zbyt wcześnie córek wydawać nie chcę. Najtęższy koń, gdy go do lat sześciu nie biorą na uzdę, a dziewczynie téż nie szkodzi, gdy do dwudziestu doczeka, nim w jarzmo pójdzie.
— Syn-by mój poczekać mógł — rzekł chorąży — gdyby łaska acani dobrodziejki nastąpiła.