Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

Życia nie było mu wcale żal — żałował tylko dzieci.
Ile razy na myśl mu przyszedł chłopak, co do szabli jego skoczył tak raźno, Wilczek mokre łzy ocierał i mruczał — biedna ty sieroto moja! Ani opieki, ani litości nie będą mieli nad tobą, boś mój — a takiego ojca dziecko... niechaj ginie jak i on!!...
Dnie i noce myśli te go dręczyły, samotność, do któréj nie był nawykłym, niemal o chorobę przyprawiała. Próbował czasami pić, ale wino w nim wściekłość zwiększało, a w końcu, jak wszyscy do gromadnych hulanek nawykli, sam-na-sam z sobą pić nie umiał. Nie smakowało mu wino tylko z ludźmi.
Upiwszy się z rozpaczy, chorował potém i sromał się przed sobą.
Z tych co do niego przystęp mieć mogli, dla obrony w sprawie, mało się kto późniéj pokazał, Pętlakowski jak najmniéj.
Z tego znękania i rozpaczy urosła chęć wielka modlitwy, pobożność gorąca i łzawa. Klęczał pół dnia i odmawiał secinami pacierze za duszę zabitego.
Korzystając ze zbliżającéj się Wielkiéj-Nocy i spowiedzi, zażądał w końcu księdza Chorąży.
Lecz i w wyborze duchownego dano mu uczuć jak go sobie lekceważono. Dla dostojniejszego