Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

więźnia należał z prawa jeden z jezuickich patrów, jemu, jakby dla okazania że już osądzonym jest i nic innego nie wart, posłano bernardyna, człeka prostego, ojca Bonifacego, który zwykle skazanych na szubienicę dysponował.
Wybór ten, którym go chciano dotknąć i upokorzyć lub nastraszyć, był jednak daleko szczęśliwszym niż się złym ludziom zdawało.
Ojciec Bonifacy był w istocie prostym człowiekiem, doktorem teologii tytułować się nie miał prawa, ojcowie jezuici wyśmiewali się z jego nieświadomości w zawikłanych kwestyach teologicznych, z niedokładnéj znajomości łaciny i naiwnego rozwiązywania trudności natchnieniem jakiemś serdeczném — ale był to człowiek szczerze pobożny, miłosierdzia wielkiego, poświęcenia bez granic, pracy niezmordowanéj, i, jak św. Franciszek, kochał się w ubóstwie swém, w sukni połatanéj, w umartwieniach ciała, które, jakby na złość, im je srożéj karcił, tém piękniéj kwitło i bujało.
Spojrzawszy nań nie domyśliłby się nikt w nim człowieka tak na cierpienia bliźnich czułego, tak zapominającego dla nich o sobie. Ojciec Bonifacy wyglądał baryłkowato, rumiano, twarz miał okrągłą, w podbródki zawiesiste opatrzoną, pasek ledwie go mógł objąć, a choć żył często wodą i chlebem, z powierzchowności wziąć go było można za obżartucha.