Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

On sam, w pokorze ducha, fizyonomią tę zwodniczą uważał za krzyż Pański, który nosił wesoło, jak inne swa krzyże i krzyżyki. Był to jałmużnik ubogich, pocieszyciel biednych, doradca ludu w łachmanach; wyręczano się nim w sądzie gdzie trzeba było o głodzie, chłodzie, niebezpieczeństwie iść na ratunek wstrętliwéj nędzy, chorobie lub zepsuciu.
Pod tym brudnym habitem krył się prawdziwy rycerz Chrystusowy, wierny syn mistrza z Assyżu. Z utrapień życia na niczém mu nie zbywało, nawet na pośmiewisku u ludzi.
Choć ze wszystkiéj swéj współbraci pewnie był duchem i czynem najświątobliwszym, nikt go nawet o świątobliwość nie posądził. Dla tłumu był to sobie, at, prosty bernach opasły.
Zdziwił się nieco pan Chorąży gdy oczekując na kapłana, zobaczył owego niepoczesnego ojca Bonifacego, który dnia tego — zmęczony daleką pieszą wędrówką na przedmieście, nad Kamionkę, do chorego nędzarza — nadzwyczaj czerwono wyglądał i potem się oblewał.
Uczynił na Wilczku przykre z początku wrażenie. Ale gdy usiadłszy, mówić począł łagodnie, gdy głosem się odezwał tak jakoś sympatycznym, serdecznym, płynącym z duszy — Chorąży poczuł na oczach łzy i o powierzchowności zapomniał.