Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz téż ta pospolita, rysów grubych, bezkształtnych, gdy na nią zstąpił promień natchnienia zmieniała się w tak miłą, iż się stawała prawie piękną, jak owi odmłodzeni zakonnicy, których w raju Fra Angelico aniołowie do niebios prowadzą.
Bernardyn, obcując z ludźmi wielą, znał już nieszczęsną historyą Wilczka z powieści, widywał go przedtém, zasłyszał nawet coś o zabiegach nieprzyjaciół i niecnéj zdradzie Pętlakowskiego, o któréj pocichu szeptano. Zblizka jednak historya ta znaną mu nie była. Chorąży przekonawszy się o tém z pierwszych słów jego począł mu mówić o sobie, a choć wyznania te spowiedzią jeszcze nie były, skrucha i żal nadały im charakter, jaki ona tylko mieć mogła. W słowach jego, wyrywających się z piersi zbolałéj, czuć było upamiętanie, potępienie samego siebie. Nie starał się uniewinniać, potępiał się owszem, karcił popędliwość swą i butę, płakał nad życiem mizernie strawioném.
Im dłużéj mówił, tém się mocniéj uczuciem tém przejmował, a po księdzu Bonifacym, choć milczał, widać było jak gorące dlań miał współczucie. Nie groził mu, nie straszył go, pocieszać go zaczął.
Gdy przyszło do tego, ze i przeciw żonie czuł się winnym, zarazem skarżąc iż go opuszczono,