Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

że rodzina jéj i ona sama instygować nań są gotowe, ksiądz mitygować począł, zaprzeczał rzeczy niedowiedzionéj.
W końcu mówili już jak starzy znajomi, przyjaciele, i Wilczek wylał mu się cały.
Siedzieli tak więcéj godziny, bo Chorążemu zwierzanie się tu widoczną ulgę czyniło, rad je był przedłużać, wstrzymywał odchodzącego, prosił by go nie opuszczał.
Ojciec Bonifacy coraz więcéj czując dlań litości, obchodził się z nim jak z dzieckiem, przemawiał słowy prostemi, ale te odrazu do serca trafiały.
— Pan Bóg karze, napomina, dotyka, dziecko moje, często tylko aby ku sobie nawrócił i do upamiętania nakłonił. Ażali to już nie jest dobrodziejstwem Jego iż was przywiódł do pokuty? Możecież się skarżyć, choćbyście życie doczesne stracili, gdy wiekuiste pozyskacie skruchą?
Oprócz téj pociechy religijnej, ojciec Bonifacy i po światowemu przemawiał, nie dozwalając tracić nadziei, ni wątpić o ludziach, boć — nie wszyscy już źli byli, zawzięci i mściwi. Żal mu było człowieka, w którym choć wiele złego naniosło burzliwe życie, jak powódź muły nanosi, przecież grunt w nim czuł zdrowy i do poprawy chęć szczerą.