Gdy się ta długa wreszcie skończyła rozmowa, a ksiądz powstał, pot z czoła ocierając, Wilczek się poczuł orzeźwionym i spokojniejszym. O. Bonifacy wyszedł z mocném postanowieniem przyczynić się, o ile potrafi, do oswobodzenia Chorążego.
Dla ubogiego księżyny łatwém to nie było, bo wielkiéj konsyderacyi u góry stojących ludzi nie miał. Pokornie się trzymał w progu, gdy do nich szedł z obowiązku. Tam téż nie myślał iść nawet, ale przypomniał sobie co o zdradzie Pętlakowskiego zasłyszał.
Człowieka tego znał niegdyś jeszcze małém i odartém chłopięciem i pochlebiał sobie, że na niego wpłynąć może.
Mówiliśmy już o wielkiéj pobożności adwokata. Nie była ona udaną ani fałszywą, owszem szczerą, wielką ale nierozumną; bo się tak modlił do Boga o bezkarne dokonanie szachrajstwa, jak włosi ślubują świece za zabicie nieprzyjaciela.
Pojęcia jego religijne mętne były, zasadzał wszystko na formie i literze.
Pętlakowski ile razy kogo oszukał, odpościł potém za to z suchotami. Zdawało mu się, że rachunek z Panem Bogiem został w ten sposób skończonym.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.