Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Bernardyn w domu jurysty był poufałym gościem, od tego jeszcze czasu gdy w nim bieda panowała.
Wprost więc z więzienia poszedł na Berdyczowską ulicę, do dworku Pętlakowskich i zastał adwokata w jego kancelaryi ciasnéj i brudnéj, samego, gdyż skrybenci się na odpoczynek wyrwali.
Zobaczywszy ojczulka dobrodzieja, Pętlakowski przybiegł go w rękaw pocałować i stołek mu podał, uśmiechając się doń przymilająco.
— A czemu ojczunio nie łaskaw był wprost do mojéj żonki i robaczków, bo to tu w tych papierzyskach i siąść niema gdzie wygodniéj.
— Wszystko jedno — rzekł ojciec Bonifacy — ja bo mam z acanem do pomówienia na osobności.
I powtórzył z akcentem pewnym:
— Tak, na osobności, we cztery oczy.
Jurysta się zdziwił niezmiernie.
— A o czémże to takiém?
— Boję się o was, panie Pietrze, żebyście sobie nie obciążyli sumienia. Idę z więzienia; opowiadał mi, ze łzami w oczach, wszystkie swe sprawy Wilczek, który siedzi za mężobójstwo. Człek nie jest bez grzechu, ale nie tak zły, jak go ludzie sądzą. Ty miałeś sprawy jego w rękach, widzi mi się, żeś nie bardzo pilno chodził