Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

za niemi, żeś się — nie daj Boże! — dobrowolnie opuszczał. E! e! patrzajże! Pan Bóg nie daruje gdy zaniedbasz co do ciebie należy, a, uchowaj panie, zdrady — los Judasza!!
Pętlakowski obie ręce podniósł do góry, jakby wzywał pomocy niebios.
— Boże wszechmogący! bądź świadkiem duszy mojéj! zawołał patetycznie. Jegomość stajesz w obronie tego kryminalisty, tego, można powiedzieć, zbója, który tyle nabroił, że go nic w świecie nie może oczyścić! Tyranem był dla żony, ani z niego ojciec dla dzieci, ani zięć dla świekry. Najgorszego życia, rozpustnik, gwałtownik, wkońcu zbójca! zbójca! Jakże go tu obronić? jak salwować?
— No — cicho! odparł ojciec Bonifacy. Ja mu do sumienia zajrzałem, i powiadam ci, zaręczam słowem kapłańskiém, że żałuje szczerze za grzechy i poprawi się. Nie sądźcie abyście sądzonymi nie byli.
— A ty na sumienie go nie bierz, panie Pietrze, bo mi się z tego nie obmyjesz.
(Nachylił mu się do ucha)
— Ludzie gadają, słyszysz, po ulicach się już z tém noszą, że ty go jak Judasz sprzedałeś, kiedy bronić byłeś obowiązany, kiedy on ci zawierzył? Hę? Ej!! Pietrze! w piekle gorąco. Zdrada, to smoła po same łopatki! Tego ty ani