Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało się jakby poufaléj chciał się przybliżyć do żony, lecz zawahał się — nie śmiał, ona téż z daleka trwożliwém skinieniem głowy go żegnała. Dzieci jeszcze go z sobą ciągnęły. Tak doszli do drzwi. Wilczek nagle pochylił się, z respektem ujął za rękę żonę i pocałował.
— Przebaczcie mi wszystko, com wam zawinił, rzekł głosem cichym. W takiéj godzinie jak ta, w imię Boże godzi się darować.
Chorążyna zmieszana nie miała czasu odpowiedzieć, drzwi stały otworem przed niemi, a w nich człowiek obcy. Wilczek szybko cofnął się w głąb i na stołek padł, głowę kryjąc w dłoniach.
Z uczuciem litości, która się wypowiedzieć nie dawała, Chorążyna wyszła z więzienia. Mężna niewiasta postradała tu męztwo swoje, mąż, który tak długo był tyranem, budził w jéj sercu teraz więcéj niż miłosierdzie. Czuła, że dobrém słowem mógł całe jéj serce pozyskać.
Miłość ta spóźniona, krwią i łzami oblana, teraz dopiero przychodziła, gdy się może na wieki rozstać było potrzeba i owdowieć z ręki kata, i nosić przez całe życie żałobę krwi i sromu. Wilczkowa zapłakała połykając łzy, tuląc dzieci, ostatnie dobro swoje. Oba chłopcy, na przekorę jéj smutkowi, wesoło szczebiotali o ojcu, pytali, a prawdy im odpowiedzieć nie było można.