w tém co mówił do dzieci, zalecając im aby matkę szanowały i kochały, widać było że odmienił sentymenta, że sam ją szanował i kochać był gotów.
Zwyciężyła go nareszcie.
Lecz ile razy przyszło mu na pamięć jak się dawniéj z nią obchodził, gdy spojrzał na czerwoną jeszcze bliznę jéj skroni, zdawało mu się niepodobieństwem, aby mogła mu zapomnieć i przebaczyć przeszłość.
Z każdym dniem jednak teraz zmieniał się ich stosunek i poufalszym stawał. Chorążyna ośmielona mówiła więcéj, przynosiła mu wiadomości pocieszające, zdawała sprawę ze starań matki, z zachodów Baranowskiego, z poprawy Pętlakowskiego.
(O tym już mu i ojciec Bonifacy doniósł, że go porządnie zburczał i nastraszył, aby inaczéj się brał do sprawy.)
Wiedział już Chorąży, że mu wszystkie wioski pozajeżdżano, ale w obec gardłowéj sprawy jakoś go to niewiele obchodziło.
— Pani Wojska da temu rady, gdy na nią spadnie opieka nad wnukami — mówił prawie spokojnie — będą musieli zdać przed nią rachunek. Wiem że nie popuści. Zresztą chleba kawałek zawsze się dla Wilczków znajdzie, a ja już nic niepotrzebuję.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.