Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale nie — przerwała Chorążyna — innym jest! wierzcie matuniu, innym będzie. Ja go teraz poznałam lepiéj, a i on téż mnie inną znalazł, niż dawniéj sądził — Bóg łaskaw.
Na tém skończywszy pani Jagnieszka, synka starszego wzięła na kolana i uściskała go, on był zakładnikiem pokoju między niemi, kochali go oboje. Dosyć było przytomności dziecięcia ażeby Wilczek ochłonął i złagodniał, wejrzenie żony zaraz go do opamiętania skłaniało. Miała już tego próby w więzieniu.
Nadszedł nareszcie ów dzień sądu długo oczekiwany, wiedziano zawczasu jakim dekret być ma, obawy nie było ażeby przyszło głową opłacić. Krewni Otwinowskiego zagodzeni z pretensyi kwitowali, pewném było, że za mężobójstwo przypadkowe sądzić będą na wieżę i grzywny.
Sędziowie przypuszczali iż strzał dany był dla postrachu, bez zamiaru zabójstwa i świadomości do kogo rusznica była wymierzona; — zrządzeniem Bożem padła kula w piersi człowieka, który téż nie był bez winy.
Gdy już wyrok ferować miano, ci co go sobie jak najsroższym mieć życzyli, zbiegli się tłumnie w ostatniéj godzinie, aby jeszcze nalegać o surowość, wiedzieli bowiem iż oswobodzenie Wilczka mieć będzie dla nich następstwa