Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przebaczono mi, — nie będę i ja krzywdy mojéj dochodził. Zechcą się ułożyć ci napastnicy, dam im ujść cało, dla miłości Bożéj. A no niech śpieszą, pókim dobry!
Chorążyna potwierdziła to nowym uśmiechem, a Pętlakowski się zaraz wysunął cichaczem dać znać Zawistowskiemu, że furtka do wyjścia była otwarta.
W tryumfie niemal Chorążego do dworku przeprowadzano, gdzie nań oczekiwały dzieci i Wojska. Na twarzy jéj nie było widać najmniejszego odbłysku radości wszystkich ożywiającéj. Stała chłodna i obojętna na pozór, jak była życie całe, a gdy Chorąży przystąpił do ucałowania jéj ręki — rzekła mu pocichu:
— Patrzajże asindziéj, abyś drugi raz w taką kaźń nie popadł, bo Pan Bóg raz jeden łaskaw.
— Niech jéjmość dobrodziéjka będzie spokojną — odezwał się Chorąży — baranka ze mnie zrobili, a gdybym znowu zębów miał dostać, to mi je teraz Jagnieszka upiłuje jedném wejrzeniem, bom się zdał pod jéj komendę.