Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zgoda zgodą, rzekł, ale z przyjaźni kwituję i nie chcę jéj. Niech się lepiéj z Żebrów wynoszą, bo mi tam pilno dzieci zawieźć i żonę, i odpocząć pod własnym dachem.
Powiedzcie im, że się jeszcze nie zabliźniły rany, więc i smarując je można zajątrzyć.
Na tém się skończyło. W dni kilka można już było jechać do domu, który wyglądał jak po tatarach, bo gospodarstwo choć krótkie dobrze się dało we znaki.
Nie mógł już strzymać Chorąży, aby na te nowe inkrutowiny do starego domu nie sprosić sąsiedztwa i nie sprawić lusztyku. Gdy mu to Wojska wymawiać i odradzać chciała, pocałował ją w rękę, poklęknąwszy.
— Od tego nie odstąpię, rzekł, będzie to moje wesele, bom dopiero teraz żonę poznał, pokochał i serce jéj ku mnie się téż nakłoniło, musimy obchodzić ten festyn wielki szczęścia naszego — jak przystało! uroczyście.
Tak się téż stało. Sprosił Chorąży tłum szlachty ogromny, sprowadził kilka beczek węgrzyna, kapele, postawiono moździerze pod oknami i cały tydzień trwała radość wielka a ucztowanie lukullowe. Kury i kaczki wyrznięto do nogi, cieląt mało co zostało, a po wyjeździe gości, oprócz lagrów, w piwnicy kropli nie było.