Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

wylała, to Pan Bóg tylko policzy... nawet sześć tygodni po nim chodziłam w grubéj żałobie.
— No, już ja go jéjmości nie wskrzeszę — odezwał się Chorąży — to darmo...
Kołując długo i wiele mówiąc o losie swym nieszczęśliwym naprzód, potem o sieroctwie, potrzebie ratowania się i t. p., wyznała wdowa, iż miała pretendenta bardzo uczciwego człowieka, szlachcica, Imć Pana Safianowicza, który żenić się z nią był gotów choćby dziś, ale na różne potrzeby weselne i domowe brakło parę tysięcy złotych. I gdyby te miała, pogodziłaby się zresztą z losem swoim.
Parę tysięcy złotych w owych czasach wcale inne miały niż dziś znaczenie. Sumka to była, zwłaszcza na prowincyi, i trudna do dostania i ubogiego człowieka mogąca na nogi postawić. Nie było o nią łatwo a zwłaszcza tak zadłużonemu panu Chorążemu, lecz dla zbycia się tego wspomnienia siły nieczystéj, która nad nim panowała, dla świętego spokoju, gotów był i cztery poświęcić.
— Wiesz że co, moja dobrodziéjko — rzekł wstając — dam ci te dwa tysiące, choćbym u żyda je miał wziąć, a no — niechaj to będą i ostatnie pieniądze i widzenie się ostatnie.
Nie dawszy czasu na pożegnanie czulsze, na które się wdowie zbierało, drapnął natychmiast