Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panno Agnieszko dobrodziejko! — zawołał — Bóg mi świadkiem iż o dozgonną jéj przyjaźń się starając, pracować postanowiłem, aby ją pozyskać i na serce zasłużyć. Dlaczegóż byście, widząc mię tak dla siebie oddanym, nie mieli się ulitować i przywiązać?
Ja najnieszczęśliwszym zostanę na cały żywot mój, jeśli mię odepchniecie.
A jéj łzy na krosienka wciąż kapały.
— Już nie mam co wam rzec, bom wszystko wyznała — rzekła piękna panna — tylko niech się Bóg nademną ulituje.
Wilczek, że miał naturę otworzystą i szlachetną, gdy mu owa historya palestranta nie była tajną, wnet z nią wystąpił.
— Panno Agnieszko dobrodziejko — zawołał — niech zrzucę z serca co mam. Wiem ci ja, że serce jéj do palestry piotrkowskiéj z panem Żegotą Otwinowskim powędrowało, ale wiem i to, że pani Wojska zaklęła się że na małżeństwo z nim, póki żywa, nie dozwoli, i po najdłuższém, da Bóg, życiu, pod błogosławieństwem nie dopuści ślubu. Dlaczegóż inny ma jéj być narzeczonym, boć panna do klasztoru nie pójdzie, a może taki co dla niéj będzie jeszcze nademnie niemilszym? Weź panna mię, który ją kocham, aby w małżeństwie choć jedna miłość była, co je znośném uczyni, cóż gdy żadnéj?