Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

A stało się tak, jak to najczęściéj tam bywało, że przez tydzień Wilczek nosa nie pokazał.
Była jesień właśnie, wesel kilka w okolicy, przenosin, inkrotowin, chrzcin i zaręczyn, jeździł swym obyczajem, od komina do komina, nie śpiesząc do jéjmości.
Spytała Wojska raz i drugi: a pókiż to tego będzie?
Żona go tłumaczyła iż interesa miał, zjazdy, komportacyą dokumentów, sądy polubowne, kompromisa, dukty i wizje na różnych miejscach w Owruckiem. Tymczasem i drugi tydzień upływał, a pana Michała jak nie było, tak nie było. Kazała Wojska po niego słać, i dopiéro się okazało iż nie wiedziano gdzie go szukać; bo z polowania w lasach korosteczowskich daléj się puścił w Kijowskie i nikt o nim nie słyszał nawet, kędy się obracał. Widząc matkę gniewną a znając iż z nią żartów nie było, obawiała się już pani Wilczkowa, aby zięcia na wstępie nie przyjęła zaostro, bo i on zbytniéj cierpliwości nie miał. Konfliktu więc wielkiego spodziewać się było można.
Napisawszy więc słów kilka, fornala roztropnego pchnęła za jegomością z tem, aby go odszukał koniecznie, bo, choć nie wiedziano gdzie był, wszystkoć się znajdzie na końcu języka.