Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

skiéj trzeba było cierpliwości, aby znieść milcząc szyderstwa i obelgi, nie odpowiadając na nie. Czasem tylko rumieniec wybiegł na twarz, łza się zakręciła w oku, zadrżała biédna, jakby jéj zabrakło siły, potém na dzieci popatrzywszy, dźwigała daléj brzemię.
Złożyło się życie w osobliwy sposób, bo choć w jednym domu mieszkali, coraz się spotykali rzadziéj. Michał albo polował, lub jeździł, a jeśli do domu przybył, spał lub gości przyjmował. Czasem żonie wychodzić kazał, niekiedy, gdy weszła, precz ją pędził, nie chcąc widziéć na oczy.
Przy ludziach jeszcze wystrzegał się i szło jako tako, ale gdy go czasem wściekłość jakaś napadła, a samnasam się zostali, wydziwiał i wyszydzał się, jakby ją chcąc z cierpliwości wyprowadzić. Gniewało go to właśnie iż milczeniem zbywała, lub takiemi słowy, za które się srożyć nie było podobna. Niczém mu dogodzić naówczas nie było można; niecierpliwiło go milczenie, złościł się za to iż spokojnie odpowiadała, czasem zdało się iż porwie się bić, choć do tego nie przyszło.
Najczęściéj zaś wypominał jéj Otwinowskiego palestranta, obiecując uroczyście i zaklinając się, że gdziekolwiek go napotka z życiem mu nie ujdzie.