wiąc, że i on przeciw temu nie miał nic. Był pewny, że żona się nie poskarży przez samą dumę, jaką w niéj znał.
W téj samotności Chorążyna pani Baranowskiéj była rada, zwłaszcza że przy pierwszych odwiedzinach dzieci zobaczywszy wychwalać je zaczęła, co serce macierzyńskie połechtało.
Wilczek się nie sprzeciwił, aby żona odpłaciła sąsiadce odwiedzinami, pojechała więc do niéj Chorążyna. Baranowska starsza była, doświadczona, filut wielki ale stateczna. Nie okazywała tego po sobie, że Wilczka cierpieć nie mogła, bo głośném już to było jak się z żoną obchodził. Postanowiła zwolna nakłonić Chorążynę ażeby albo do matki się z dziećmi wyniosła lub o rozwód prosiła.
Nierychło jednak przyszło do otwartéj o tém rozmowy.
Dopiero raz we łzach zastawszy biedną kobiétę nad kolebką, wybuchnęła Baranowska.
— Moja Chorążyno — patrzeć na waszą dolę suchém okiem niepodobna. Już się w tém poprawy spodziewać darmo; człek dziki, mściwy, życia masz przed sobą dosyć. Wydali cię przeciw woli, rzuć do licha tego kata, nikt nie powie inaczéj, tylko że się dobrze stało.
— Niech Bóg mię od tego uchowa — odparła Wilczkowa, nie kuście mię i nie mówcie tak.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.