Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybył Wilczek, a to była rzecz w moni sobliwa, że jak w domu nieznośnym był i zjadliwym, tak z obcymi najmilszy człowiek w świecie. Trudno nawet uwierzyć było, kto go lepiéj nie znał, że ten wesoły, powolny, żartobliwy, zawsze gotów każdemu do jego humoru i zabawy Chorąży — doma tyranem był.
Ale kto zna ludzi wie to dobrze iż częstokroć ci kochani powszechnie, a dla obcych wylani, dla swoich są ciężarem i utrapieniem.
Po wieczerzy myśliwskiéj, gdy w dobrych wszyscy humorach od niéj wstali, Baranowska się do Wilczka przysunęła.
— Byłam u Chorążynéj! — rzekła.
Wilczek zerknął i marsa nastawił, usta mu się skrzywiły, Baranowska patrzyła mu w oczy.
— No cóż tam w Żebrach słychać? odparł szydersko Wilczek.
— Dobre pytanie, ciągnęła daléj jejmość — bo istotnie pan Chorąży możesz czasem obcych pytać co się w jego domu dzieje. Żona mi mówiła, że go dawno nie widziała.
— A poco się mam tam śpieszyć? — spytał przez zęby cedząc słowa, powoli Wilczek.
— To panu nie tęskno? rzekła Baranowska.
— A za kim mam tęsknić? odparł Wilczek. Dzieci jeszcze smarkate, a jejmość, toć to pani nie tajno, nie ma serca do mnie.