Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

jaźni, ale na to rady niema, chybaby Pan Bóg sam z niebios zstąpił i cud uczynił! Nie mówmy o tém.
— Owszem, mówmy — zawołała gospodyni. — Ja acaństwu obojgu życzę dobrze, mówmy.
Wilczkowi twarz pałała coraz mocniéj i zżymał się, ta go jak na uwięzi trzymała.
— Wie pani co! jest tylko jedna rada — zawołał bystro. Gdy gangrena się wda w ciało, to ją balwierz nożem wyrzyna. Muszę wyszukać moją gangrenę, tego dyabła rogatego Otwinowskiego, za którym jejmość wzdycha, i życie mu wziąć. To jedyny sposób; jak go na świecie nie stanie, odpłacze jejmość, bosiny odprawi, i może serce ku mnie nakłoni.
— Ku zabójcy? odparła Baranowska — co bo się panu dzieje?
Wilczek nie chciał odpowiadać; ażeby się od jejmości odczepić, która młodą i przystojną jeszcze była, przysiadł się do niéj, w żart obracając rozmowę, aby go ona przez miłosierdzie pocieszyć chciała. Uśmiechnęła się gosposia.
— Kobiéta się do waćpana żadna nie przywiąże, rzekła mu, ani go zechce pocieszyć, boś człek srogi i okrutny, a my lubimy łagodnych i dobrych. Naostatek, choćby który dobrym nie był, to przynajmniéj powinien się akomodować — a tego waćpan nie umiesz.