Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Rana téż jak mówił cyrulik, nieciekawie wyglądała; krajali ją tam, palili, zasypywali, zaogniała się strasznie — ręka do ramienia puchła.
Wszyscy żałowali nieszczęśliwego, lecz nikt nie przeczył, że sam sobie winien był i przy pochmielu bez racyi słusznéj, nie wiedzieć zaco i dlaczego skoczył na dependenta.
Doznał Chorąży co się zwykle trafia wszystkim przy podobnych okazyach, że pókiś zdrów, wesół, potrzebny, na rękach cię noszą, niechże się ośliznie noga, niech przyjdzie choroba, mieszek wypróżni, pustki będą do koła, żywa się dusza nie zjawi.
W Piotrkowie o chorym nikt myśleć nawet nie miał czasu ni ochoty: pomówiono parę dni, zapomniano zapiwszy sprawę. Czasem kto w ulicy spotkawszy cyrulika — natrącił: a cóż tam plejzyrowany?
— A no stęka!
— Dobrze mu tak! choć biedne człeczysko.
Wszyscy, oprócz doktora, cyrulika i aptekarza, którzy rejestra nań pisali — odstąpili od kaleki. Płacić trzeba było ogromnie, darł każdy ze sposobności korzystając, co się rzadko trafia okazya taka.
Już myślał Wilczek czyby nie lepiéj było albo kolebki dostawszy w niéj do domu ruszyć, lub na