jeszcze oznajmić o świekrze, gdy ta stanęła z boku i podsłuchawszy jak się mu młoda jéjmość z sentymentami oświadczała, w okrutną furyą wpadła. Nie mogła się omylić, widziała jawnie co się święci, a choć nigdy o żadnéj Rózi nie miała najmniejszéj wiadomości, łatwo się domyśliła bałamuctwa.
Jeszcze się młoda jéjmość we łzach rozpływała, najsłodszemi wyrazy nazywając Chorążego, gdy Wojska przypadła.
— A nie pójdziesz ty mi precz! A co ty tu możesz mieć do zięcia mojego! Jak ty śmiesz...
Rózi téż na śmiałości nie zbywało, a że poruszoną była, postawiła się téż ostro.
— Jeszcze on waszym zięciem nie myślał być, kiedym ja go znała! zawołała. Opiekunem moim jest, mam prawo do niego...
— Ktoś ty, coś ty? poczęła Wojska. I na śród gościńca stanęły oko w oko, a tu się dopiero posypały słowa z jednéj i drugiéj strony, jak grad gęste, jak grad ostre i zabijające.
Co jedna drugiéj nagadała, tego my powtórzyć nie potrafimy. Onego czasu język był u ludzi niepohamowany w gniewie, a u niewiast gdy się zwarły, takie się trafiły wyrażenia, iżby ich dziś nie zrozumiano.
Koniec końców jak huknęła Wojska na ludzi, jak zagroziła, Rózia musiała się do swéj bryczki
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.