Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

szydził, choć się im w oczy kłaniał nizko, kłamał jak pióro osmalił i na grosz był strasznie łakomy, choć go zaraz puścił, jakby mu w kieszeni świerzbiał...
Sołotwiny do dworu w Żerdzieliszkach nigdy w świecie nie puszczano, i on téż od niego stronił, bojąc się pani Wojskiéj, która w błazeństwach nie smakowała: przecież teraz, gdy trzeba było melancholią chorego rozrywać, posłano po niego, i pani Borkowa potrafiła go skłonić ażeby na czas przybył, obiecując mu i nowy kubraczek sprawić i talarów parę, jeśliby się uczciwie a dobrze zachował. Choć mu się do Żerdzieliszek nie bardzo chciało, przybył wreście Sołotwina.






Izba w któréj leżał chory, po nieboszczyku Wojskim, oddawna pusta, dla chorego teraz oczyszczona i przyrządzona, wcale była obszerną i dogodną. Dwoje okien z niéj na ogród wychodziło, było łóżko z pawilonem, stołów i stołków staroświeckich prostych podostatkiem, powietrza i słońca dużo. Przez sień tylko pokój jéjmości naprzeciw zaraz leżał. Wilczek miał zawsze na wszelki wypadek chłopaka, który na zydelku u drzwi na zawołanie siadywał, a było-li mu co potrzeba, Pawluczek zaraz do starszéj jéjmości znać dawał.