Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— O ile, począł Sołotwina, młode, piękne, wesołe a przylepki bardzo bywają zdrowiu i humorowi ludzkiemu pożyteczne, o tyle... Chrząknął, wskazując na drzwi.
To Chorążego usposobiło lepiéj dla gościa, nie rzekł jednak nic. Sołotwina już myślał czém daléj ma rozrywać melancholika.
— Pieśni pan lubi i muzykę? spytał.
— Daj mi pokój z niemi!
— Figielki mogę okazać cale zabawne...
Sięgnął do kieszeni po kubki.
Naprzykład...
Schowaj to — zawołał nakazująco Chorąży, jam nie dziecko!
Nie zmieszany Sołotwina, westchnął i włosy potarł...
— Jadę właśnie od pana Wojewody, rzekł; — stała się u niego we dworze pocieszna przygoda — słyszał pan?
— Zkądże u kata chcesz bym wiedział co się na świecie dzieje, gdym tu zamurowany! zamruczał Wilczek.
— A prawda! Historya godna, aby ją ktoś ku nauce zapalczywych młodzieńców zapisał w kroniki.
Wilczek milczał. Sołotwina mówił daléj:
— Na dworze IMPani Wojewodziny, jak wiadomo z wielkiego w Rzeczypospolitéj Lanckoroń-