Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pomyślimy — ale sza! bądź pan dobréj myśli, trzeba baby obałamucić!
Nazajutrz poszedł peregrynant do Wojskiéj.
— Pani Wojska dobrodziejka mi dozwoli się absentować na dzień jeden. Słowo się dało, muszę.
— Dokąd? poco? gdy właśnie zięcia mi cokolwiek rozruszałeś! dajże pokój!
— Ja wrócę jutro... Chorąży tymczasem nie zakwaśnieje mi — rzekł Sołotwina.
Puszczono więc szlachcica, powrót mu zalecając, a ten do karczemki na trakcie się dostawszy, furkę do Maczków wziął i ruszył...
Miał informacyą do dzierżawcy zastawnego, że Chorąży z nim gotów dobrą zgodę zrobić, mimo że proces miał nadzieję wygrać, byle go teraz wspomógł ludźmi, i wziął do siebie do dworu.
Proces był na tym stopniu, że zastawnik mógł po nim wyjść bez koszuli, chwycił się więc szczęśliwego składu okoliczności i ofiarował pomoc swoję.
Stanęła umowa, że dzierżawca IMPan Kwasota z ludźmi dworskimi nocą podjechawszy pod Żerdzieliszki, ogrodem wnijdą pod dom, zkąd oknem chorego na rękach wynieść będzie łatwo. Drzwi sypialni miały być wewnątrz zatarasowane, aby nikt tu wtargnąć nie mógł, a gdyby się Wojska obudziła i opór stawiono, broń ludzie z sobą mieli wieźć i stanąć z nią dla odstraszenia — w gotowości.