Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak pocichu o dzień i godzinę się ułożywszy Sołotwina wrócił wesoluteńki do Wojskiéj, pokorniejszy niż był, submitujący się, całujący stopy i sławiący wysokie cnoty téj „heroiny chrześcijańskiéj,“ jak ją nazywał. Nie posądzała go wcale o czarną zdradę, ani się jéj mogła domyślać.
Parę dni upłynęło spokojnie; — wesoły człeczyna czując zbliżający się termin fatalny, rad się był zawczasu wynieść z Żerdzieliszek. Zrana zawiązał sobie gębę chustką, zrobił minę smutną i cierpiącą, i jako nie czujący się na siłach do spełniania rozweselających obowiązków, prosił o uwolnienie, z tego téż powodu, iż pewnego korzenia, nader na opuchlinę skutecznego, w lesie musiał iść poszukiwać.
Wojska dała mu talara, serek zawiędły, bułeczkę i kawał kiełbasy wędzonéj na drogę, poczém Sołotwina rękę jéj ucałowawszy drapnął do Maczków.
Przed nocą, choć jeszcze sił miał niewiele, Wilczek, chłopca spać odprawiwszy gdzieindziéj, pod pozorem iż chrapaniem mu swém zasnąć nie daje, dźwignął się z łóżka, drzwi zaryglował sam, okna pootwierał i czekał przyobiecanych oswobodzicieli.
Jakoż z północy stawił się pan Kwasota z dobrze zbrojnymi dziesięciu parobkami; z wozem podjechał pod ogród, furtkę wyłamano pocichu i ludzie pod dwór wtargnęli. Ale w Żerdzieliszkach