Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

i guzów zbiegło się do niego, na czém szwab dobrze wyszedł, bo sobie za każdego pacyenta osobno płacić kazał. Tynfy do kieszeni zmiatał i dobry humor odzyskał. Sołotwina miał narość na karku, któréj żadném zielem własnego wynalazku nie mógł rozpędzić, bardzo téż pragnął się poradzić, ale tak się obiecanych bizunów pani Wojskiéj obawiał, iż wolał w cieniu pozostać, czekając wieczoru, aby się w świat puścić.
Taż sama ostateczność oczekiwała Rózieczkę, która miarkowała że tu cierpianą nie będzie, a z tego co o Wojskiéj słyszała, i najrzawszy przez szparę we drzwiach Jagnieszkę, nie ważyła się stawać z niemi do walki.
Co myślał Wilczek tego się dorozumieć było trudno: ścierpiał wszystko dla rany, dyssymulował dla Wojskiéj, dopiero się okazać miał jakim był, gdy żona z nim sama pozostanie.
Izba w któréj leżał, miała kilkoro drzwi bocznych, a jedne łączące ją dawniéj z oddzieloną dla dzierżawcy połową. Przez te szpary i Kwasota i płacząca Rózieczka gotowali się śledzić i podsłuchiwać, co się między małżeństwem dziać będzie.
Wyjechał w końcu doktor, wybrała się ledwie zięcia słowem pożegnawszy świekra, pani Jagnieszka została sama z Chorążym, porządkując w jego izbie, obok któréj drugą zajęła dla siebie.