Bolesław, syn Mieszka, razem z nim stoi olbrzymim posągiem we wrotach tego dziejów gmachu, którego obadwaj są założycielami.
Syn jednak przerasta rodzica.
Obok niego Mieszko, nie śmiejący marzyć o wyłamywaniu się z podległości władzy cesarza, zmuszony mu ulegać i obawiać się, aby go nie pochłonięto, jest tylko jakby zwiastunem swego bohaterskiego spadkobiercy.
Państwo Mieszkowe, równie jak niejedno zasute słowiańskie, mogło tak szybko zniknąć, jak powstało — gdyby potężna dłoń następcy nie utrzymała go, nie rozszerzyła zdobyczami nowemi i nie nakreśliła od razu zadania przyszłości, które wieki odziedziczyły.
Na to potrzeba było takiej siły olbrzymiej, posuniętej aż do nieubłaganego okrucieństwa, jaką okazał Bolesław.
Syn pierworodny, urodzony z Dubrawki, dziedziczyć miał po ojcu zarówno z trzema braćmi młodszymi, synami drugiej jego żony Ody. Zdaje się też, że do spadku rościli prawo dwaj powinowaci, może synowie z cza-