napływających ze wschodu i zachodu, była koniecznością polityczną, a Zygmunt miał jej przykłady na zachodzie Europy. Reforma też w początkach nie wydawała się tak groźną, i rozbrat z Rzymem nie był uważany za stanowczy i ostateczny.
Długi opór w Prussiech przeciwko złożeniu hołdu, duch, jaki tam panował, więcej niż to odstępstwo księcia od kościoła powinien był nauczyć króla, że węzeł lennictwa bardzo słaby nie starczył do zabezpieczenia Polsce posiadania Pruss, i że bodaj siłą przyłączyć je było potrzeba, a związać nierozerwanie.
Lecz król był tak zależnym od szlachty, od poborów, od uchwał sejmowych, a tylu miał nieprzyjaciół dokoła, że wojny długiej, wyczerpującej przedsiębrać nie mógł, a bez niejby się nie obeszło. Przytem i lata już mu ciążyły. Sklecono więc na czasie co się dało, resztę zostawując przyszłości.
W tych czasach, po wygaśnięciu ostatnich Piastów mazowieckich, wcielono Mazowsze do korony; — ale spadek po Władysławie, którego syn Ludwik poległ pod Mohaczem, uroniony niebacznie, przeszedł na dom habsburski. Ofiarą tą nadmierną okupiono niepewną przyjaźń i sojusz, na dworze wiedeńskim zawarty.
Zwycięztwo pod Obertynem nad Wołoszą, zbliżenie się do Turków, którzy dla Zygmunta dosyć się powolnymi okazywali, śmierć Wasyla księcia Moskwy — dałyby nieco zażyć spokoju sędziwemu monarsze, gdyby wewnątrz kraju ład nieco większy panował.
Tu potrzeba było składać zjazdy po zjazdach, najczęściej napróżno, aby od opornej szlachty cokolwiek grosza wyprosić. W prawodawstwie też ogólnem, pomimo dorywczo spisywanych ustaw, zamęt panował i niepewność, dopominająca się nowego tych praw uporządkowania.
W r. 1538 król znowu musiał potwierdzać przywileje szlachty; za każdem takiem potwierdzeniem coś tracił monarcha, a coś starali się zyskać ziemianie. Ciężką do dźwigania spuściznę gotował po sobie synowi Zygmunt.
Dorastał właśnie August, przyszły jej spadkobierca. Wychowanie jego, zdaniem wszystkich, pomimo talentów, jakie mu przyznawano, szkodliwie mogło wpłynąć na przyszłość. Królowa matka nie wypuszczała go z pośrodka swego fraucymeru, swego dworu, ciżby służalców i pochlebców. Za wczasu, jak nad ojcem, chciała zapanować nad umysłem syna i uczynić go narzędziem w swych ręku. Musiano wreszcie, lecz już
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wizerunki książąt i królów polskich.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —