wozu tryumfalnego, ale królowa opiekunka i piękna Marysieńka miały inne widoki.
Królowa chciała, aby wydając za mąż wychowanicę, mogła zyskać dla swych planów poparcie potężne; Marysieńka pragnęła bogactw i tytułów. Chorążemu obiecano serce, mógł czekać; tymczasem rękę oddała urocza dzieweczka starcowi, bogatemu Janowi Zamojskiemu, wojewodzie sandomierskiemu.
Sobieski postanowił czekać cierpliwie. Przyszła królowa tak wszystko liczyła, ażeby nic nie stracić. Pożycie ze starym nie było ani zgodne, ani szczęśliwe; po cichu trzymano chorążego na pasku, karmiono go listami, wysługiwano się nim; kazano mu rosnąć, aby się stał godnym ręki obiecanej.
Listów tych, przeznaczonych na zniszczenie, dość znaczna liczba do nas doszła. Widać w nich z jednej strony do szaleństwa rozkochanego człowieka, z drugiej chłodną, obrachowaną kobietę, która namiętność zręcznie rozbudza, na pozór ją hamuje, a ostygnąć nie daje. Dwuznaczne słówka gromią zarazem i karmią nadzieją.
Stosunek to tego rodzaju, że w młodej pani cały jej przyszły charakter odgadnąć dozwala.
Sobieski szedł tymczasem po stopniach coraz wyżej. Z chorążego wprost został marszałkiem koronnym, a w r. 1665 mógł już z tym tytułem poślubić wdowę po wojewodzie sandomierskim, ową „najśliczniejszą Marysieńkę,“ której do śmierci został niewolnikiem. Miłość to była tak wytrwała, tak niczem niezrażona, tak nienasycona, iż jej długie pożycie i najrozmaisze koleje wyczerpać nie mogły.
Sobieski z Maryą Kazimirą, podczas elekcyi Michała Wiśniowieckiego, gorąco trzymali stronę francuzkiego pretendenta, należeli do najżarliwszych jego bojowników, a w ciągu panowania hetman Sobieski razem z prymasem Prażmowskim, stawał przeciwko królowi, usiłując go zrzucić z tronu.
Należy mu jednak oddać tę sprawiedliwość, iż gdy szło o sprawę kraju zagrożonego, o jego obronę, o walkę z pogaństwem, do której Sobieski prawem krwi czuł się powołanym, naówczas hetman zapominał kto panuje, i o własnym koszcie, krwi i znojach bronił granic.
Znajomość sposobu wojowania i obyczaju Turków i Tatarów dawała mu taką bystrość oka i pewność rachuby, iż nigdy się prawie nie zawiódł i z każdego boju zwycięzko wychodził. Tatarowie i Turcy znali go dobrze; samo imię jego trwogę im wrażało. A jednak, umiał nawet
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wizerunki książąt i królów polskich.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.
— 368 —