je nogą parę razy... i uśmiechając się dziko znaleziony papieros, który trzymał w ręku, u dogasających papieru szczątków zapalił. — Parę razy wciągnąwszy dym, rzucił go na ziemię i zwrócił ku pętli wiszącéj nad głową... Sznur wstąpiwszy na kloc przymocował uwiesił się rękami, by go wciągnąć... potem szybko jakby się obawiał, by mu co nie przeszkodziło, wstąpił na kłodę, spiął się na palce i szyję założył w pętlę...
Nie można już było mieć najmniejszéj wątpliwości o jego zamiarach... jeszcze chwila... a zawisłby na sznurze... Stary profesor gwałtownie się przedarł przez gąszcze i gdy już miał wisieć, chwycił go za ramiona.
— Człowiecze! zawołał wzruszonym głosem — co robisz! co robisz...
Schwycony na uczynku, nie przeraził się tą napaścią, drgnął tylko, odwrócił się, chciał coś mówić, ale w téjże chwili siły go opuściły, rękami napróżno w powietrzu szukając podpory, zachwiał się i byłby padł, gdyby go stary nie zatrzymał.
Samobójca omdlał. — Miał dosyć mocy, by przygotować czyn — ale ta wymierzona była znać ściśle i na więcéj życia jéj nie stało... Profesor zaledwie mógł ciężar omdlałego podźwignąć, zwolna tylko starał się go złożyć na ziemi, bladą głowę sparłszy na omszonéj kłodzie.. W pierwszéj chwili chciał biedz po wodę do rzeki ze szklaneczką, którą miał w pudełku... rozmyślił się jednak, że omdlenie przejść może a ochota do zbrodni powrócić — pętla wisiała gotowa...
Naprzód więc stary spiął się i obciął ją nożem, który dobył z kieszeni, potem dopiéro ruszył do rzeki...
Zemdlały leżał bez poruszenia...
Stary miał czas powrócić, zaczerpnąwszy wody, wlał mu jéj kilka kropel w usta i skronie nacierać zaczął... Po chwilce oczy się otworzyły i leżący oprzytomniał, chciał się podnieść, siły nie miał...
— Waćpan jesteś chory! rzekł doktor...
— Chory! tak... chory... ale nadewszystko głodny, odparł cicho ocalony...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.