Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

najmocniéj zajęty swemi ulubienicami, znalazłszy jakiś pyszny egzemplarz Solanum, nie wiem już którego, gdy go szelest dziwny o téj porze rozbudził.... Pod starym dębem, młody jeszcze człowiek, w łachmanach, odarty, z twarzą wybladłą przymocowywał właśnie stryczek, na którym się miał obwiesić....
Tola z krzykiem załamała ręce.
— I to był on! on! a! to być nie może!
— To był on, albo raczéj ruina tego człowieka, którego cierpienie złamało i do rozpaczy przywiodło.... Ten jeden wypadek powiada ci wszystko — dodała doktorowa — więcéj już nie masz mnie o co pytać.
Z pięknych oczów Toli polały się niepowstrzymywane łzy, ani myślała się ich wstydzić w téj chwili, ani kryć z niemi....
— Ten świetny, wesół, zuchwały... dowcipny Todzio, ten pieszczoch i ulubieniec poczciwéj prezesowéj — ten — a! mój Boże... ja nawet wystawić sobie tego nie umiem.... Widziałaś go?...
— Z daleka — w ulicy — wygląda jak widmo, lecz gdyby był smutny, gdyby udawał Manfreda, grał jakiegoś Gustawa, czy Konrada — możeby mi się wydał politowania godnym i śmiesznym. Tak nie jest.... Udaje wesołego i bardzo szczęśliwego — a od tego serce się kraje.
— Cóż on tu robi?
— Poczciwy profesor, który go uratował, karmił go podobno dotąd, pozastawiawszy zegarek, łańcuszek i co tylko mógł u żydów — stara mu się o jakie umieszczenie, jaką robotę.
— Więc prezesowa nie zostawiła mu nic?
— Ani nawet wspomnienia — dorzuciła doktorowa — zresztą jest to jakaś tajemnica. W ostatniéj chorobie wzywała ks. Jeremiego, a po nim, gdy oto niedawno umarł, nic się nie znalazło... i gdyby co było, prezes tam dobrze pilnował...
Tola przeszła się po pokoju, aby ukryć wyraz swéj twarzy, który oczy przyjaciółki śledziły... nie miała siły mówić.
— Ruina człowieka — intelligencji — serca —