Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Siostra spojrzała zdziwiona, troskliwość bowiem nie była w obyczajach ekonoma.
— Ja myślę — dodał, że teraz, gdy chorych na osobne pokoje nie ma, toby mu można śmiało dać jeden...
— Ależ od nich się płaci...
— A kiedy próżne stoją. —
— Przepisy nie dozwalają.
— Mnie bo — mnie — zadławił się ekonom, mnie tego nieboraka żal — dodał — od wczoraj, gdy go przynieśli myślę o tém...
Siostra spojrzała nań; zrobił minkę pobożną.
Bardzo, rzekł wzdychając — nieboszczyka ojca mi przypomina...
Wszystko się tym sposobem tłumaczyło. Siostra dla tak poczciwego uczucia miała poszanowanie.
— Już gdyby mi i zapłacić przyszło — dodał niespokojnie ekonom — proszę go przenieść pod Nr. 15. Drzwi nie daleko odemnie, będę mógł naglądać.
Rozczulona siostra Hilarja ścisnęła go za rękę.
— A! kiedy tak, zawołała — to dobrze, bardzo dobrze! Spytamy tylko doktora, czy go teraz ruszyć pozwoli.
— E! i doktora pytać nie trzeba — dorzucił ekonom żywo, siostra dobrodziejka, lepiéj się znasz od niego... Ja stróżów dam... a tam mu przecie będzie daleko lepiéj...
Tak się tedy stało... Lekarz który nadszedł przestrzegł tylko, że lepiéjby go przenieść wraz z materacem... aby spoczynku tak potrzebnego nie przerywać.
W czasie tych przenosin chory niespokojnie oczy otworzył i oburącz za piersi się pochwycił, jak gdyby chciał coś obronić i zakryć...
Ekonom dostrzegł ten ruch... a siostra Hilarja mu go wytłumaczyła...
— Chory, rzekła, ma na piersiach worek skórzany, pewnie z papierami. Jużeśmy mu go wczoraj chciały zdjąć, ale nie dopuścił i choć nie bardzo był przytomny bronił go nie dając zabrać sobie. Musiałyśmy zostawić.
Ekonom dobrze to sobie zapamiętał.