całą jego nędzę i upadek na scenę wyciągając — zagłuszył na chwilę inne uczucie.
Tola postrzegłszy go, minęła profesora i wprost podeszła ku niemu...
— Pan Teodor! zawołał wyciągając doń rękę — o mój Boże! jakżeś się odmienił.
— Tak, odparł spuszczając oczy — bardzo — bardzo — a pani nic a nic. —
W głowie jego nie było innego wyrazu nad przykre upokorzenie — oczyma szukał kapelusza...
Stali tak naprzeciw siebie, Tola patrzała nań przestraszona tym człowieka upadkiem...
— Prawda pani — odezwał się usiłując jakby oprzytomnieć i odzyskać odwagę, że losy dziwne z ludzi robią — potwory... Aż mi wstyd pokazać przed panią ten łachman, który ze mnie został... lecz... gdy ścierką bieluteńką długo i podłogi i wschody szorują... brudny z niéj płacheć zostaje. Tak i zemną...
Zaczął się niby śmiać...
— Ja tego nie biorę tak tragicznie — dodał żywo — najpospolitsza to rzecz w świecie, a nawet — doprawdy śmieczna...
Tola nie mogła jeszcze wyrzec słowa... patrzała osłupiona... Pod jéj wzrokiem wił się biedny Murmiński, nie jego litość czując ale upokorzenie tém miłosierdziem, wolałby może gniew lub obojętność...
— Wie pani, że to rzecz szczególna, dorzucił gorączkowo — rzecz szczególna, jak nierówno czas działa nawet na ludzi... pani jesteś jak byłaś wczoraj... niepożytym djamentem pełnym blasku... a mnie afrykańskie i indyjskie żary, gorączki, głody, włóczęgi starły na miazgę... Jak to musi być śmiesznie zobaczyć łaką metamorfozę... i ani się nawet dziwię, ani gniewam na szanowną gospodynię, że taki spektakl chciała dla pani urządzić.
— Panie Teodorze — odezwała się wzruszona Tola — jaki pan nielitościwy... Nikt z nas nie myślał... przypadek!
— Tak przypadek — odezwał się Murmiński, gra
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.