baczyła omyłkę — i... osmagała mnie za skradzione łakocie.
To mówiąc Teodor drzący cały począł się żegnać. Tola nie chciała go puścić w tym stanie rozbolenia i rozdrażnienia.
— Uspokój się pan, rzekła, czekaj.
— Jestem zupełnie spokojny, zawołał Teodor — a doprawdy nie mogę dłużéj zostać ani chwili. Wypędź mnie pani raczéj — nadto się męczę.
Litościwym wzrokiem spojrzała nań w milczeniu i podała mu rękę nieśmiało.
Teodor się cofnął.
— A! nie! nie pani! ani dotknąć ręką, ani bym nawet ustami nie śmiał teraz tknąć jej dłoni. Sprofanowałoby cię dotknięcie biednego włóczęgi... Tyś powinna zostać tu gwiazdą czystą, spokojną, na niebiosach, do któréj tylko wzrok sięga... Bądź pani szczęśliwą!!
Głos mu zadrzał.
— Nie sądź pani tak źle o mnie — błagam — jam tę litość dla siebie umiał ocenić — ale nadużywać jéj nie śmiem i nie chcę — niech los to pani nagrodzi, to była złota — wielka — anielska, ostatnia jałmużna!!
Schylił się i wybiegł. Tola postąpiła kilka kroków za nim, ale wstrzymać go było nie podobna. — Nie pożegnawszy się nawet z gospodynią, nie zważając na profesora, który go wołał szukając kapelusza, Teodor wybiegł, pędem stoczył się ze wschodów i pogonił ulicą, tak, że Kudełka wyszedłszy w chwilę potém, już go nawet oczyma szukał napróżno.
Po wyjściu jego, Tola zsunęła się na kanapę, przy któréj stała — wzruszenie nie dozwoliło jéj zrazu ani się odezwać do nadbiegającéj Teressy i doktorowéj, ani słyszeć, co do niéj mówiono. Oczy miała pełne łez i piersi pełne tłumionego łkania...
— Cóż się z tym człowiekiem stało! zawołała po chwili łamiąc ręce — a! ci — co z istoty wybranéj, szczęśliwéj — prześladowaniem i niesprawiedliwością
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.