Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach wpadającém, dostrzegł łatwo położenia głowy, rąk i szyi. Rąbek koszuli osłaniał właśnie to miejsce gdzie sznurek od torebki spoczywać musiał. Ręką delikatną, zręcznie odchylił go poczciwy dozorca i dojrzał w istocie gruby, mocny sznur. — Nożyczki maleńkie, podłożone pod spód, z niemałą trudnością wprawdzie rozcięły sznur na dwoje.
Szło tylko o to, aby za koniec ująwszy ową torebkę wysunąć tak, aby chorego nie obudzić. Manipulacja ta, dokonywana ze zręcznością chirurga lub kieszonkowego sztukmistrza, w części się powiodła... Ręce spoczywały na miejscu, a worek płaski podchodził do góry...
Widząc się już tak blizkim osiągnięcia pragnień swych celu, ekonom szarpnął trochę za żywo, dobywając całkiem na wierzch torebki, i chory w téjże chwili przelękniony się obudził... Ekonom ledwie miał czas schować zdobycz do kieszeni, gdy stary, bezsilny ów człek pochwycił się za piersi, a wnet i jego za rękę porwał. Mimo osłabienia palce te jak w żelazne kleszcze ujęły przelękłego nadzorcę... Potrzebował nadzwyczajnego wyprężenia, by się z tego uścisku wychwycić i co najprędzéj uszedł cichuteńko do swego mieszkania, gdzie się po ciemku w łóżko położył.
W téjże chwili ruch jakiś dał się słyszeć w szpitalu, ruch niezwyczajny — chodzenie, szeptanie i stłumiony krzyk jakiś. Ekonom zostawiwszy torebkę pod poduszką sam wybiegł się dowiedzieć co się stało.
Około izby nieznajomego kręciła się siostra Hilarja, stróż i doktór... Zdawało się że chory dostał jakiegoś paroksyzmu we śnie, bo wył, krzyczał, rzucał się i bełkotał niewyraźnie... Niczém go uspokoić nie było podobna. — Chwytał się za piersi, darł na sobie koszulę, szukał jakby czegoś zgubionego do koła siebie. — Siostra Hilarja poiła go czemś ochładzającém, ale napój odpychał — doktór przyczyny odgadnąć nie mógł tego nagłego paroksyzmu. — We Śnie znać coś mu się zamarzyć musiało, bo z trwogą po-