Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

mi rzuconą chustkę, która splątał w koło szyi, wyszukał rzucony kapelusz starty i dziurawy pod drzewem i w milczeniu począł iść posłuszny z profesorem... Wydobyli się tak z lasu. Zaraz na skraju jego, gdzie się posiadłość miejska zaczynała, stał mały dworek, w którym była licha kawiarenka z ogródkiem. Wynędzniały kasztan osłaniał chudemi liśćmi parę nędznych stoliczków i ławek. Na stołach wczorajsze piwo porozlewane jeszcze lepkiemi kółkami stało... a wróble dziobały resztki bułek, które goście porozrzucali. W kawiarni dla tak rannéj pory wszystko było pozamykane... Dziewczyna jednak służąca, zaspana i ledwie przyodziana otwierała okiennice, rozpoczynając porządkowanie. — Profesor zawołał ją, grzecznie się uśmiechając i prosząc o kawę... Chciała mu coś odpowiedzieć, lecz nie dał jéj się tłumaczyć i poszeptał coś, wciskając w rękę parę srebrników, a sam z towarzyszem zajął miejsce na ławce pod kasztanem.
Pusto było i cicho do koła, w dali szaro na wschodniém niebie, jakby omglone, rysowały się mury i wieże miejskie... po za domku ogródkiem płynęła rzeka. Nieznajomy ironicznie się jéj jakoś przyglądał.
— Miałem naprzód myśl, odezwał się, po prostu w rzekę się rzucić — nie umiem pływać, poszedłbym na dno. — Ale któż ją wie, czy dosyć głęboka... Napić się paskudnéj wody, obłocić i nie módz utopić — śmieszna rzecz.... W dodatku taki chłodny ranek, woda zimna, jakiś miałem wstręt....
— I dobrześ waćpan uczynił — przerwał szybko profesor — bo woda nie głęboka... w lecie ją suchą nogą przechodzą.
Popatrzyli sobie w oczy.
— Cóż waćpana do tego przywiodło? zapytał z ojcowską łagodną wymówką profesor.... Czy godzi się tak zwątpić o sobie i o ludziach, aby takiego szukać środka do pozbycia się egzystencji?
— I tam daléj! i tam daléj! — dodał bębniąc blademi palcami po stoliku nieznajomy — wszystko to, cobyś pan mi mógł powiedzieć, wiem, na pamięć umiem. Chciałeś mówić, że byłbym dezerterem i tchó-